Armikrooooog, Armikrooooog.

armikrog


Tytuł tego wpisu jest jak najbardziej poprawny. Nie napisał mi go kot przechodzący przypadkowo po klawiaturze. Nagłówek wziął się z mojej głowy. Głowy, w której od kilku dni z jakiegoś powodu dudni to jedno, powtarzane słowo. Pochodzi ono z motywu przewodniego gry o tym samym tytule. Armikroooooog. Ale przez jedno “o”.

Armikrog to duchowy następca gry The Neverhood, która mimo początkowego braku popularności z czasem stała się produkcją kultową. Wydany w 1996 roku tytuł łączył ze sobą piękny, plastelinowy świat oraz metodę animacji poklatkowej. W grę włożono ogrom pracy, ale takie kreatywne i nowatorskie podejście nie zostało niestety szybko docenione. Według danych Microsoftu The Neverhood znalazł mniej niż 50 tysięcy nabywców. Mijały lata, tytuł pojawiał się jako preinstalowana aplikacja na komputerach Gateway i gdzieś tam powoli ucierał się w świadomości graczy. To tak w skrócie, ale chętnie rozwinę kiedyś tę historię na blogu.


neverhood

Klaymen – bohater gry The Neverhood – w swoim plastelinowym świecie.


W maju 2013 roku, gdy The Neverhood już od kilkunastu lat postrzegany był jako tytuł kultowy, oryginalni twórcy ogłosili zbiórkę na Kickstarterze, która miała sfinansować ich kolejny projekt. Armikrog nie mógł dostać statusu kontynuacji, ponieważ prawa do marki posiadała firma EA. Doug TenNapel oraz Pencil Test Studios obiecali jednak, że najnowsza produkcja będzie porównywalna do The Neverhood zarówno pod kątem klimatu jak i wielkości. Kampania osiągnęła sukces, a zbiórka przekroczyła zakładany próg. Na tym miały się jednak skończyć wszelkie sukcesy.


klayman_min

Osoby nieznające The Neverhood bardzo proszę o wybaczenie mi ciągłych nawiązań do tej gry. Trudno się temu oprzeć mając do czynienia z “duchowym następcą”.


Premiera Armikroga była wielokrotnie przekładana. Początkowo debiut gry zaplanowano na lipiec 2014 roku. Finalnie tytuł ukazał się ponad rok później, we wrześniu. Wersja na konsole nigdy nie była i nadal nie jest pewna, więc w chwili obecnej produkcję uruchomimy jedynie na komputerach. Armikrog w dniu swojej premiery zebrał w internecie bardzo niepochlebne opinie. Ja starałem się jak najbardziej unikać wszelkich recenzji i fragmentów rozgrywki, aby samemu przetestować długo wyczekiwany tytuł i mieć z tego jak największą satysfakcję.

Dobre złego początki

Zaczęło się nieźle. Fabuła już od pierwszych chwil emanuje abstrakcją. Nie chcę zdradzać więcej niż to, że głównym bohaterem gry jest Tommynaut – astronauta, który wraz ze swym psem Beak-Beakiem rozbił się na planecie Spiro 5 i trafił do tajemniczej, tytułowej fortecy Armikrog. Początek natychmiastowo kojarzy się z The Neverhood. Już w pierwszym pomieszczeniu widać kilka nawiązań do oryginału i nie mam tutaj na myśli oczywistej i wszechobecnej plasteliny oraz specyficznego stylu animacji, a elementy otoczenia przypominające poprzedni tytuł twórców.


MP_Beak-Beak

Beak-Beak odtwarza muzykę z mojej głowy – kliknij!


W grze obecne są przyciski, dźwignie, panele z puzzlami, stwory do przesuwania i wszystkie te rzeczy, które fani produkcji point-and-click lubią najbardziej. Pierwsze zagadki pokazują czego możemy spodziewać się po dalszych etapach przygody. Gra nie posiada żadnych podpowiedzi, więc do wszystkiego trzeba dojść samemu. Elementy potrzebne do ułożenia układanek widnieją na ścianach albo pojawiają się w ukrytych miejscach. Często porozrzucane są po różnych pomieszczeniach, więc przydatny będzie aparat w telefonie, dzięki któremu uwiecznimy trudne do zapamiętania znaki. To oczywiście wersja dla nowych w temacie graczy – starsi wyjadacze chwycą za kartkę i ołówek, których ostatni raz używali podczas gry w The Neverhood.

Lokacje prezentują się przepięknie i ponownie widać ogrom pracy włożonej w przygotowanie poszczególnych elementów. Oko cieszy wysoka rozdzielczość, dzięki której wszystko jest bardzo ostre, a gracz może dostrzec najmniejsze drobiazgi. Mam jednak wrażenie, że twórcy bardzo skupili się na lepieniu poszczególnych plansz i zapomnieli o całej reszcie. Nie bez powodu Armikrog wspaniale prezentował się na pierwszych screenach z gry, a ostatecznie zawiódł graczy.

Coś tu nie zagrało

Gra The Neverhood nie należała do najdłuższych produkcji. Można ją był ukończyć w kilka godzin, ale po całej przygodzie czuło się niedosyt. Skomplikowane i zróżnicowane zagadki, ciekawe lokacje i zaskakujące wydarzenia powodowały, że chcieliśmy więcej i więcej. Tymczasem Armikrog to zabawa na 4 godziny. Tyle zajmuje przejście gry bez poradnika i z próbą jak najdokładniejszego zwiedzenia wszystkich lokacji. I wiecie co? Czas gry to naprawdę duży plus.


Screeny z oficjalnej strony gry Armikrog.


Gdyby Armikrog trwał jeszcze dłużej, to umarłbym z nudów. Pierwsze dwie godziny grało się naprawdę super – czuć było specyficzny, plastelinowy klimat, lokacje robiły wrażenie, a początkowe zagadki dawały nadzieję na naprawdę dobrą grę przygodowo-logiczną.

Gdzieś od połowy ekspedycja zrobiła się jednak zwyczajnie nudna. Plansze nadal były piękne, ale okropnie wtórne. Powtarzały się poszczególne elementy, co niestety obdarło tytuł ze wspaniałej różnorodności znanej z The Neverhood. Brakowało mi między innymi lokacji widzianych oczami bohatera oraz jakiejkolwiek zabawy formą, do czego przecież idealnie nadaje się plastelina.

Większość zagadek w późniejszych etapach to po prostu trudniejsze i bardziej skomplikowane wersje poprzednich. Na wszelki wypadek, gdybyśmy za mało się nudzili, gra momentami zmusza nas do wielokrotnego przemierzania tych samych pomieszczeń. Nie byłoby w tym nic tragicznego gdyby nie fakt, że czasy ładowania pomiędzy nimi wynoszą nawet kilkanaście sekund. Pomnożone kilkukrotnie niepotrzebnie rozciągają cała rozgrywkę.

Czas gry przedłużają również różnego rodzaju błędy. Nie liczę tych mniejszych związanych z niepoprawną animacją czy nieodpowiadającym menu. Prawdziwą bolączką były błędy w zagadkach czasem uniemożliwiające bądź niezwykle utrudniające postępy w przygodzie. Resetujące się symbole, nieodpowiadające przyciski i brak reakcji gry pomimo poprawnie ułożonych puzzli niemal doprowadzały mnie do szału.

Klimat jest najważniejszy…

… a w Armikrogu szybko zaczyna go brakować. Fabuła kończy się tak samo szybko jak zaczyna. Przez większość gry, oprócz stopniowego poznawania historii planety, nie dzieje się praktycznie nic. Pod koniec wydarzenia następują tak nagle, że lepiej nie mrugać, aby nie przegapić najważniejszych fragmentów. Historia wydawała się mieć duży potencjał, ale grę kończyłem zagubiony i z ogromnym poczuciem niedosytu.


W grze sterujemy czasem psem Beak-Beakiem widzącym świat… o tak.


Z jakiegoś powodu klimatu pozbawione zostały również postaci. The Neverhood uwielbiam za niemego bohatera, który przez całą grę nie wypowiada ani jednego słowa, ale potrafi rozbawić mimiką, gestami oraz czynami. Czasem wbiega w ścianę nie zauważając wejścia do budynku, czasem wyskakuje poza świat, bo tak mu kazaliśmy, a czasem zjada duże porcje grzyba, powodującego uwalnianie gazu z układu trawiennego przez usta (tak, bekanie).

Główne postaci Armikroga otrzymały głosy oraz bardziej zarysowane charaktery. Doceniam zamysł i starania twórców, ale przez taki zabieg zarówno Tommynaut jak i Beak-Beak stracili na swej tajemniczości oraz zabawności. Śmiesznych sytuacji jest naprawdę malutko, a gdy już się pojawiają są komentowane przez bohaterów… i znika cały urok. Gra jest też jakby bardziej poważna i zdecydowanie brakuje jej magii, którą tak doceniałem w oryginale.

tommynaut-no-backgroundTroszkę lepiej jest z muzyką. Terry Scott Taylor, twórca ścieżki dźwiękowej gry The Neverhood, ponownie stworzył coś pięknego. I mimo że utwory nie są w moim odczuciu tak genialne jak poprzednie, to sam soundtrack jest bardzo przyjemny i skutecznie wpada w ucho, o czym mogliście się zresztą przekonać na początku tego wpisu. Szkoda tylko, że strasznie zanika w grze. Istnieje jedynie w tle, a odwiedzając różne lokacje miałem wrażenie, że ciągle słucham tego samego. Poszczególne utwory doceniłem odtwarzając je już po ukończeniu gry. Zdziwiłem się, że w Armikrogu była tak zróżnicowana muzyka, a ja jej po prostu nie zauważyłem.

Podobało mi się za to jak twórcy puścili kilka oczek w stronę poszukiwaczy tajemnic umieszczając w grze parę sekretów. Ja po długich wędrówkach znalazłem jedynie halę sław, zawierającą animowane pseudonimy osób, które wsparły projekt, oraz ukryty, czarny pojazd zastępujący obecny wcześniej zielony. Kilka elementów widocznych w różnych miejscach krainy sugerowało ukryte smaczki, ale do niczego więcej nie dotarłem. No cóż, może innym razem!

I co, to już?

Po zakończonej przygodzie z Armikrogiem czułem się trochę jakbym przeszedł wersję demonstracyjną i miał czekać kilka kolejnych miesięcy na pełnoprawną, większą produkcję. Wiem jednak, że taka sytuacja nie będzie miała miejsca. Sam siebie natomiast zaskakuję, bo mimo wszystkich tych narzekań nie uważam, aby Armikrog był grą wybitnie złą.

Z pewnością ciężko było sprostać prawie dwudziestoletniej legendzie i spełnić wszystkie oczekiwania fanów. Twórcy zrobili to najlepiej jak potrafili, ale moim zdaniem niewystarczająco dobrze. Wsparłem kampanię podczas akcji na Kickstarterze i nie żałuję, ponieważ sam powrót do plastelinowej krainy był bardzo przyjemny. Wrócę pewnie niedługo do gry, aby jeszcze raz, już bez niewygodnych nadziei, zwiedzić ten abstrakcyjny świat. A potem, po raz kolejny włączę The Neverhood i zachwycę się tym prawie dwudziestoletnim już geniuszem.


  • damianklu

    Ja chyba jestem mniej zadowolony z Armikroga od Ciebie. Byłbym zadowolony, gdyby gra kosztowała o 100 złotych mniej, bo naprawdę, poziom zagadek (które tak naprawdę powtarzają się wielokrotnie, a zagadka z kołysanką jest identyczna trzy razy), jak i długość gry pozostawiają wiele do życzenia. No, tak, wygląda ładnie, ale cóż mi po tym, skoro reszta wyszła słabo?

    Aha, znalazłem błąd w tekście! Napisałeś „z resztą”, zamiast „zresztą”.

    • http://dorczenzo.arhn.eu Dorczenzo

      Dzięki, poprawione 🙂 Grę finansowałem na Kickstarterze, więc w dniu premiery mniej odczułem wydane pieniądze. Zagadka z kołysanką się powtarza, ale ta muzyka <3 Ja nie żałuję kupna, lecz gdybym wiedział wcześniej o wszystkich wadach, to poczekałbym na jakąś promocję 😀