Resident Evil 7 – genialny powrót do korzeni serii

re_thumb1


Resident Evil 7 od początku wydawał się ryzykownym posunięciem. Wprowadzenie do rozgrywki widoku pierwszoosobowego, mocne zaangażowanie w wirtualną rzeczywistość i brak zombie charakteryzujących serię raczej nie napawały fanów optymizmem. Capcom pokazuje jednak, że pomimo wielu zmian potrafi wrócić do korzeni i początkowych założeń cyklu.

Seria Resident Evil nigdy nie należała do moich ulubionych. Owszem, pierwsze części były wspaniałe i mam do nich ogromny sentyment, ale ostatnie odsłony ciężko rozpatrywać w kategorii tych najbardziej udanych. Gry sprawdzały się może jako całkiem niezłe strzelanki, ale brakowało im pewnego ducha, który zawsze definiował serię. Nie przypuszczałem więc, że Resident Evil 7 w jakikolwiek sposób mnie zainteresuje.

Niespodziewany marketing

Najwięksi szczęśliwcy mieli kontakt z grą już w czerwcu 2015 roku. Sęk w tym, że nikt wtedy jeszcze nie wiedział, iż ma do czynienia z nowym Residentem. Kitchen było bowiem jedynie pokazem możliwości nowej technologii wirtualnej rzeczywistości i nie miało nic wspólnego z serią. Ot krótka, mało interaktywna scenka. Dopiero rok później, na targach E3 2016, ogłoszono siódmą część cyklu, nawiązując do Kitchen i prezentując zupełnie nowe fragmenty rozgrywki. Te, w formie osobnego dema, zostały udostępnione użytkownikom PlayStation 4. Dema, które spędziło sen z powiek naprawdę wielu osobom.


re_demo1

Już na początku projektu starano się pokazać nowy klimat, który będzie towarzyszył grze.


Udostępniony fragment nazwany Beginning Hour nie był wprawdzie zbyt długi ani specjalnie skomplikowany, ale pokazał wreszcie klimat, którego długo oczekiwano od serii. Rozgrywka polegała na znalezieniu kilku rzeczy i takim ich użyciu, aby opuścić nawiedzoną posiadłość. Problem tkwił w tym, że dema nie dało ukończyć się w pozytywny sposób, a część zebranych przedmiotów pozostawała bezużyteczna. To zmusiło graczy do poszukiwania nowych rozwiązań, ukrytych przejść i tajemnic, już wtedy skrywanych przez grę. Szczątki informacji udostępniane przez twórców jedynie podsycały ciekawość. Niestety, koniec końców okazało się, iż z tej wersji demonstracyjnej zwyczajnie nie sposób więcej wyciągnąć i należy poczekać na… aktualizację dema.

Żywotność tego małego fragmentu wyniosła aż pół roku. Ostateczną aktualizację, pozwalającą na ukończenie krótkiej historii, opublikowano na niecałe dwa miesiące przed ostateczną premierą Resident Evil 7. Gracze mogli odetchnąć z ulgą, odkryć wreszcie wszystkie tajemnice, a nawet zebrać specjalny przedmiot przenoszony później do pełnej wersji gry. Skończyła się pewna przygoda, a przecież miał to być jedynie początek wspaniałej historii. Zafascynowani demem użytkownicy, w tym ja, z niecierpliwością wyczekiwali styczniowej premiery. No i się doczekaliśmy.

Straszne początki w VR

Najważniejszą nowością w serii jest zmiana perspektywy na pierwszoosobową. Resident Evil 7 kładzie tym samym bardzo mocny nacisk na technologię wirtualnej rzeczywistości. PlayStation VR dostało roczną (!) wyłączność na obsługę tego trybu, więc na razie przetestować go można jedynie na konsoli Sony. Moje zainteresowanie opcją wirtualnej rzeczywistości wiązało się z tym, że Resident Evil 7 miał być pierwszą tak dużą grą w pełni obsługującą VR. Nie, jak to bywało do tej pory, małą produkcją czy technologicznym pokazem, a całym złożonym projektem. Postanowiłem więc, że pierwszą przygodę z grą zacznę właśnie w tym trybie. Wiedziałem, iż jeśli wcześniej odkryję wszystkie karty nowego Residenta w normalnej wersji, to opcja VR nie zrobi na mnie należytego wrażenia.


re_stats

Tryb VR przetestowało do tej pory blisko 100 tysięcy graczy na całym świecie.


Założyłem na głowę gogle i włączyłem wyczekiwaną grę. Pierwszą lokacją była ta obecna w demie, więc zamiast strachu odczuwałem bardziej pewnego rodzaju nostalgię, spowodowaną powrotem do znanego już miejsca. Problemy pojawiły się wraz z nowymi i zupełnie nieoczywistymi fragmentami. Gra zaczęła wreszcie straszyć i zaczęła robić to bardzo mocno. Po dwóch godzinach obcowanie z PlayStation VR stało się okropnie niekomfortowe, co uznaję za duży plus produkcji. Zaraz, co?

Dyskomfort nie wynikał bowiem z samego użytkowania sprzętu (z tym nigdy nie miałem problemów), a z wyjątkowo silnej immersji i stresu spowodowanego obecnością w tak bardzo nieprzyjemnych miejscach. Resident Evil 7 już od początku jest niezwykle realistyczną i surową grą, trzymającą w ciągłym napięciu. Najważniejsze jednak, że straszy również bez wykorzystywania wirtualnej rzeczywistości. Tryb VR należy traktować jako dodatek – zrobiony z dużą starannością i zawierający sporo smaczków, ale przyjemność z nowego Residenta można czerpać bez przeszkód siedząc też po prostu przed telewizorem.

Czy to nadal Resident Evil?

Czas przejść do meritum – jaki w ogóle jest Resident Evil 7? Przed premierą pojawiło się sporo głosów mówiących, że seria idzie w fatalnym kierunku, traci jakikolwiek klimat i zamienia się w bezpłciowy horror. I rzeczywiście, w oparciu o same trailery i szczątkowe informacje można było odnieść takie omyłkowe wrażenie. W rzeczywistości nowa odsłona cyklu to perfekcyjny powrót do korzeni. Bez niepotrzebnych udziwnień i zbędnych mechanik.


RESIDENT EVIL 7

Takim widokiem raczy nas początek historii.


Seria została bardzo ciekawie odświeżona. Nieznany wcześniej główny bohater, Ethan Winters, wyrusza na poszukiwania zaginionej od 3 lat żony, od której dostaje zagadkowego maila. Dociera do tajemniczej rezydencji, gdzie bardzo szybko odnajduje partnerkę, ale i niechciane kłopoty. Przerażająca rodzina Bakerów zaprasza go do zostania jej częścią, a zaproszenia nie sposób odrzucić. Szczególnie, gdy jest się porwanym i przywiązanym do krzesła. To zupełnie zmienia perspektywę.


RE7-VHS.0

W grze kilkukrotnie znajdziemy kasety VHS. Wkładając je do odtwarzacza wideo rozegramy fragmenty historii obserwowane z perspektywy innych bohaterów. Czynności wykonywane podczas oglądania taśm często wpływają na obecny świat gry. Czasem bezpośrednio, a czasem pozwalając nam rozwikłać niektóre zagadki.


A skoro o perspektywie mowa – jej wcześniej wspomniana zmiana dała twórcom okazję do zrobienia z nowego Residenta taniego horroru, straszącego graczy wyskakującymi przed oczami potworami. Całe szczęście okazja ta nie została wykorzystana, więc takich zabiegów jest niewiele. Dużo większe wrażenie robi klimat ogólnego niepokoju i stresu związanego z chęcią przeżycia. Pragnienie przetrwania rośnie zresztą wraz z postępami w grze – Resident Evil 7 oferuje wiele ciekawych lokacji, niekoniecznie będących przerażającym domem.

To jednak główna posiadłość przynosi na myśl pierwszą część cyklu. Wielka rezydencja, drzwi otwierane różnymi, zbieranymi podczas rozgrywki kluczami, poukrywane wszędzie lecznicze zioła, system ekwipunku, mocno limitowana amunicja, specyficzne punkty zapisu… Takich charakterystycznych cech jest mnóstwo. Nie brakuje również nawiązań do innych części oraz bohaterów serii. Co chwilę znajdujemy gazety i notatki opisujące jakieś ważne dla uniwersum wydarzenia. Zamiast usilnego szukania w Resident Evil 7 atmosfery cyklu jesteśmy wręcz zalewani odniesieniami do niego.


re_molded

Nowe potwory wychodzą z czarnej pleśni. Pycha!


Pozostaje jeszcze kwestia zombie. Nieumarli występują w grze w nieco inny niż zazwyczaj sposób. Tutaj stanowią głównych antagonistów, mających własny charakter, historię i sposób działania. Poznajemy ich i rozmawiamy z nimi, więc wcale nie stanowią nieinteligentnych form życia. Tę rolę przejmują spleśniałe, pokryte czarną mazią, zwinne potwory, będące nieco większym zagrożeniem, niż bezmózgie istoty z poprzednich odsłon. Przeciwników więc nie brakuje, a uczłowieczenie zombie jest bardzo interesującym zabiegiem.

Masa zawartości

Resident Evil 7 ukończyłem w niecałe 12 godzin. Zafascynowany grą usiadłem przed konsolą raz jeszcze i w dwa wieczory zrobiłem to ponownie, skracając czas niemal o połowę i znajdując wszystkie poukrywane przedmioty oraz akta. Resident Evil 7 nagradza każde unikatowe ukończenie przygody odpowiednimi bonusami. Dodatkowe bronie i przedmioty poprawiające szybkość czy obronę ułatwiają kolejne podejścia. Najważniejszym bonusem jest jednak nowy poziom trudności, nazwany wymownie Madhouse. Tryb ten to nie tylko silniejsi i inaczej rozmieszczeni wrogowie, ale również limitowane zapisy stanu gry, inne położenie kluczowych przedmiotów i dużo mniejsza szansa na znalezienie amunicji czy apteczek. To naprawdę zupełnie inna rozgrywka.


Statystyki dwóch podejść połączone w jeden obrazek.


Do gry zapowiedziano też sporo dodatków. Pierwszy z nich, płatny, został już opublikowany i zawiera pewnego rodzaju wycięte sceny, będące ciekawymi fragmentami prezentującymi zupełnie inne zmagania. To takie mini-gry, wprowadzające elementy logiczne i strategiczne, ale mimo całej ich świetności uważam, że powinny być obecne w Resident Evil 7 już od początku. Twórcy obiecują jednak zupełnie darmowy dodatek fabularny przewidziany na wiosnę 2017 roku. Mam nadzieję, że rozwinie historię w interesujący sposób, bo zakończenie pozostawia pewien niedosyt.

Resident Evil 7 nie jest oczywiście pozbawiony błędów i dla wielu nie będzie to gra idealna, ale najważniejszym jest, że nie sprawdziły się obawy zaniepokojonych fanów. To piekielnie dobra produkcja i przede wszystkim genialna odsłona serii, łącząca klasyczne rozwiązania z nowatorskim podejściem. Warto sprawdzić ten przerażający tytuł, szczególnie w połączeniu z PlayStation VR.

Grę do recenzji, pokonując fale potworów i cudem uciekając z nawiedzonego domu, dostarczył kurier wysłany przez Cenegę. Dzięki!